Epidemia nieśmiałości

Rozmowa z prof. Philipem G. Zimbardo, psychologiem z Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii

Philip G. Zimbardo:
urodził się w 1933 r., studiował na Uniwersytecie Yale. Od 1968 r. jest profesorem psychologii w uniwersytecie Stanforda. Autor podręcznika „Psychologia i życie” wznawianego i aktualizowanego w Ameryce szesnaście razy, a w Polsce wydanego po raz pierwszy w 1997 r. Opublikował ponad 200 artykułów, zdobył wiele nagród za badania i publikacje. Prowadzi telewizyjny program dla młodzieży „Odkrywanie psychologii”. W Polsce był gościem Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, gdzie wygłosił wykład inauguracyjny na temat psychologii wolności i edukacji.

JULIA BUTRYM

Rozpoczął pan wykład dla polskich studentów od demonstracji bardzo starej szczotki do butów – jedynego dziedzictwa po sycylijskim dziadku, oraz nieco młodszej brzytwy i nożyczek, należących do ojca-fryzjera. Dalej było równie intrygująco – raczej spektakl niż sztywne, akademickie wystąpienie. Co kryje się za tym stylem?

Ja, profesor Zimbardo, oraz nauka, którą uprawiam, a wszystko w naszym życiu sprowadza się do psychologii. Przywiozłem ze sobą symbole możliwości życiowych, jakie miałem będąc dzieckiem w środowisku biednych emigrantów z Sycylii. Dlaczego jestem tu w roli adorowanego gościa znakomitej polskiej uczelni, a nie zajmuję się czyszczeniem butów na nowojorskim Bronksie jak mój dziadek lub strzyżeniem włosów jak ojciec? Jedyną odpowiedzią jest edukacja. Byłem pierwszą osobą w rodzinie, która ukończyła szkołę i poszła na studia. Wykładając i pisząc książki korzystam z przywilejów człowieka wykształconego. A ponieważ pierwszą i ostatnią złą ocenę na studiach dostałem ze wstępu do psychologii, znienawidzonego z powodu nudnych wykładów, więc nie cofam się przed niczym, aby zajęcia ze studentami uczynić ekscytującymi i nieprzewidywalnymi.

Nawet przed zaproszeniem orkiestry dętej?

A tak, zapraszam na wykłady różnych gości związanych z tematem. Była wśród nich orkiestra marszowa ze Stanfordu, był szaman z Peru, a także trener futbolu oraz ekswięźniowie. Studentów zachęcam do udziału w eksperymentach, które prowadzimy wspólnie. Chętnie prowadzę kontrowersyjne debaty, np. o działalności środowisk Pro Choice i Pro Life w związku z problemem aborcji. Nudni nauczyciele, którzy nie potrafią przekazywać wiedzy w atrakcyjny sposób, są ogromnym zagrożeniem dla edukacji! Przypominają roboty, zaprogramowane do wykonania określonych czynności. A edukacja jest kreowaniem umysłów.

Ale coraz częściej stosuje bezosobowe technologie przekazu informacji. Żywy nauczyciel, który jak pan całym sobą dowodzi, że uprawianie wiedzy jest najciekawszym zajęciem na świecie, odchodzi w przeszłość.

Nowe technologie są tym, co mnie ekscytuje, a zarazem niepokoi. Sam stosuję techniki audiowizualne i nie mam wątpliwości, że Internet całkowicie odmieni nasze życie. Przed psychologami otwiera nowe kierunki badań i możliwości terapii, ale i większe zapotrzebowanie na terapię. Mój niepokój wynika z ograniczenia kontaktów twarzą w twarz z innymi ludźmi. Coraz więcej osób spędza większość czasu samotnie, przed komputerem lub telewizorem, z telefonem komórkowym, używanym raczej do wysyłania i odbierania wiadomości, niż wysłuchania przyjaciela. Myślę, że dramatyczny wzrost liczby ludzi nieśmiałych, wręcz epidemia nieśmiałości w ostatniej dekadzie, ma z tym bezpośredni związek.

Nazwał pan nieśmiałość cichym psychologicznym więzieniem. Nim o tym porozmawiamy, chciałabym zapytać o inne więzienie, które było scenerią najsłynniejszego z pańskich eksperymentów. Każdy z nas zapytany, czy skrzywdziłby bezbronnego, stanowczo zaprzeczy. Pan dowiódł eksperymentalnie, że wystarczy stworzyć odpowiednie okoliczności – np. symulując więzienie – aby przyzwoity człowiek stał się katem. Jak to możliwe?

Właśnie: jak to możliwe? Dramatyczne, porażające pytanie, które sprawiło, że eksperyment, zaplanowany na dwa tygodnie, przerwaliśmy po sześciu dniach, ponieważ wszystko wymknęło się spod kontroli. Postawiłem sobie za cel zbadanie wpływu, jaki na ludzkie myślenie i postępowanie wywierają określone instytucje. Wykreowałem więzienie o zaostrzonym rygorze, a do eksperymentu zaprosiłem wybranych studentów ze Stanfordu. Wszyscy osiągnęli pozytywne wyniki podczas badań stanu zdrowia fizycznego i psychicznego, sprawdziliśmy także ich przeszłość: byli lubiani, żaden nie miał konfliktów z prawem ani nie był uzależniony od narkotyków. Losowo podzieliliśmy ich na grupę strażników i grupę więźniów. Bardzo szybko wczuli się w role. Strażnicy stali się dominujący, a następnie zaczęli zachowywać się wobec więźniów brutalnie, okrutnie, często wręcz sadystycznie. Więźniowie najpierw reagowali bezradnością, po czym załamywali się nerwowo. W ekstremalnym stresie poddawali się wszystkim wymaganiom i znosili tortury. Musieliśmy to przerwać!

Zła instytucja przemocy okazała się silniejsza od dobrych ludzi?

Dowiedzieliśmy się, jak łatwo nakłonić przyzwoitych ludzi do haniebnych zachowań. W momencie startu między naszymi strażnikami a więźniami nie było żadnych różnic. Zachowanie tych pierwszych uległo radykalnej zmianie, kiedy ubraliśmy ich w mundury i daliśmy im całkowitą władzę nad drugimi. Więźniowie mogli wybierać między podporządkowaniem a nieposłuszeństwem, ale gdy to drugie wywoływało bolesne kary i prześladowania – poddawali się. Już po dwóch dniach strażnicy i więźniowie zachowywali się jak istoty z innych planet, nie było między nimi żadnych podobieństw. Eksperyment dowiódł, że w każdym człowieku tkwi potencjał, który w określonej sytuacji może zeń uczynić gorliwego strażnika, kata i oprawcę.

W każdym z nas jest Dr Jeckyll i Mr Hyde?

Tak, bo nie rodzimy się źli, ale możemy stać się takimi w odpowiednich okolicznościach. Przypomnę, co powiedziała Hannah Arendt po poznaniu Adolfa Eichmanna: „był przerażająco normalny”. Jeden z badających go psychiatrów stwierdził, że istnieli jak gdyby dwaj Eichmannowie: wzorowy mąż, ojciec i lojalny przyjaciel, a z drugiej strony obozowy oprawca. Przemiana następowała po założeniu munduru i przekroczeniu bramy. Takie przejście z Jeckylla w Hyde’a, widoczne również podczas naszego eksperymentu, przypomina baśniowe historie o zacnych i pięknych osobach, które po wypiciu zaczarowanego napoju zmieniały się w potwory.

Pan także odczłowieczył strażników w swoim drastycznym eksperymencie. Czy każdy sposób dochodzenia do prawdy o człowieku jest dobry? Jakie są granice przeprowadzania eksperymentów?

To ważne pytanie. Moją podstawową zasadą etyczną jest: „Jeśli ktoś cierpi w jakikolwiek sposób, nie powinieneś tego robić”. Trzeba porównać koszty uczestników i eksperymentatorów z korzyściami, jakie eksperyment może przynieść nauce i społeczeństwu. Nie jest to łatwe, ponieważ cierpienie jest autentyczne, zaś korzyści tylko prawdopodobne. Do wiadomości publicznej przenikają jedynie spektakularne wyniki, a przecież nie każdy eksperyment kończy się sukcesem. Podczas symulacji więzienia wielu chłopców załamało się psychicznie i potrzebowali pomocy terapeutycznej, ale nikt nie doznał głębszych ani trwałych urazów. Zyski badawcze były w tym przypadku większe od kosztów. Uczestnicy także nauczyli się czegoś nowego o sobie i innych. Ten eksperyment nadał kierunek całemu życiu jednego ze studentów-więźniów, który wyspecjalizował się w zakresie psychologii klinicznej i podjął pracę jako psycholog więzienny. Postawił sobie za cel zmniejszanie napięć w stosunkach pomiędzy prawdziwymi więźniami i strażnikami.

Podobno w wyniku eksperymentu więziennego powstał także pomysł badań nad nieśmiałością?

Tak, podczas dyskusji, jakie toczyliśmy o więźniach i strażnikach. Doszliśmy wtedy do wniosku, że te dwa rodzaje mentalności łączy w jednej osobie człowiek skrajnie nieśmiały. To np. uczeń, który wie, ale nie zgłasza się do odpowiedzi, osoba, która umie i lubi tańczyć, ale nie wchodzi na parkiet, człowiek samotny, który nie chce umówić się na randkę. Jego wewnętrzny strażnik ostrzega: nie rób tego, bo wystawisz się na widok publiczny i narazisz na śmieszność! A wewnętrzny więzień podporządkowuje się, aby uniknąć wymienionych niebezpieczeństw, które byłyby dla niego dotkliwą karą.

Czy wobec tego ma rację francuski psychiatra Christoph Andre, gdy twierdzi, że życie człowieka nieśmiałego składa się ze zmarnowanych okazji?

Tak, nieśmiały zawsze przegapia i traci okazje. Taniec, przyjaźń, miłość, seks – wszystko to jest dla niego osiągalne tak samo jak dla innych, ale on nie robi pierwszego kroku, a gdy ktoś drugi wychodzi z inicjatywą, wówczas nieśmiały wycofuje się do swojego psychologicznego więzienia.

Pod koniec lat 70. założył pan w pobliżu Stanfordu klinikę nieśmiałości. Co tam robicie? Kim są wasi pacjenci?

Każdy może się do nas zgłosić. Nieśmiałość jest coraz powszechniejszą fobią społeczną: za nieśmiałych uważa się obecnie 40 proc. badanych przez nas Amerykanów, za bardzo nieśmiałych – 20 proc. Oczywiście w klinice prowadzimy terapię, ale najpierw staramy się dowiedzieć, na czym polegają problemy danej osoby i jak się manifestują. Nieśmiałość jest częściowo wrodzona, a częściowo wyuczona, wytworzona przez kulturę. Wiele problemów tych ludzi wynika z odrzucenia i upokorzenia w dzieciństwie. Terapia odbywa się w grupach 6–8-osobowych, o wyrównanych proporcjach płci. Stwarzamy sytuacje, w których pacjenci muszą zmagać się z rozmaitymi trudnościami. Filmujemy wszystko, a potem wspólnie oglądamy i analizujemy. Demonstrujemy rozmaite techniki pomagające w kontrolowaniu napięć, uczymy medytacji.

Firma SmithKline Beecham wyprodukowała dwa lata temu pigułkę, reklamowaną jako lek przeciwko nieśmiałości. Czy można walczyć z fobią społeczną za pomocą pigułki?

Gdy masz młotek, muszą się znaleźć gwoździe. Gdy powstał lek, trzeba stworzyć rynek zbytu, czyli uznać nieśmiałość za chorobę. Wiele problemów społecznych zostało ostatnio w Ameryce zmedykalizowanych w złudnym przekonaniu, że dzięki pigułkom przestaną istnieć. Bierze się pigułki, żeby zasnąć i żeby się obudzić, żeby się wyciszyć emocjonalnie i żeby nabrać wigoru. Osoby nieśmiałe w stresowych sytuacjach pocą się, dostają wypieków na twarzy, trzęsą im się ręce, serce bije szybciej, oddech staje się szybszy i płytszy. Preparat farmaceutyczny może obniżyć napięcie, ale nie zmieni biegu myśli. Jeżeli ktoś uważa się za osobę skrajnie nieatrakcyjną, to pigułka nie odmieni jego wyobrażeń o własnym wyglądzie. Osobom nieśmiałym brakuje umiejętności socjotechnicznych, a tych nie można posiąść dzięki pigułce. Jeżeli pragniesz tańczyć, a nie potrafisz i boisz się spróbować, to jedyna recepta brzmi: zapisz się na kurs tańca.

Rozmawiała Julia Butrym

źródło: polityka.onet.pl

 

zobacz także...